Nastawienie ratuje wszystko
Zmartwienia bardzo potrafią dać się we znaki. Ciężko nawet uwierzyć jak dokuczliwie na zdrowiu odbija się stres. Tym bardziej kiedy ma się świadomość, że on tak na prawdę nigdy nie minie. Mnie będzie towarzyszył zawsze, razem z obawami i niepewnością. Powstaje pytanie - co zrobić, kiedy nie da się nic zrobić. Ano po prostu zaakceptować. Jeśli nie można zwalczyć wroga, to trzeba go polubić. Tak zaczęłam podchodzić do swoich obaw. Szukam w nich plusów. Jednym z takich jest to, że bardzo zaczęłam doceniać życie. Nikt nigdy nie wie ile mu go zostało, ale każdy przeważnie myśli, że ma go jeszcze przed sobą mnóstwo. Też tak myślałam, a wtedy życie traktuje się całkiem lekko. Choroba była zimnym prysznicem, dzięki któremu teraz, po załamaniach i wewnętrznych walkach ze samą sobą, wiem, że ten czas jest mocno ograniczony i nauczyłam się tę świadomość doceniać. Zawsze denerwowało mnie kiedy słyszałam gdzieś, że komuś jakaś ciężka sytuacja, czy to choroba, czy jakiś życiowy koszmar przyniósł coś dobrego, jakiś pozytyw. Sama sporo przeszłam i nie widziałam w tym nic dobrego. Takie gadanie mnie zawsze strasznie irytowało. Myślałam, że trzeba chyba być szalonym, żeby mówić o rzeczach niszczących życie jako o doświadczeniach, które wniosły jakieś zmiany na lepsze. A jednak. Teraz już nie łapię się za głowę jak to możliwe. Rzeczywiście człowiek jak coś go przytłoczy już za mocno i wyczerpie się wszelkie zło, na które może narzekać, to zaczyna szukać już w tym czegoś dobrego, żeby nie zwariować. I rzeczywiście są takie dobre rzeczy we wszystkim, trzeba tylko je zauważyć. Dzięki temu wszystkiemu więcej widzę, więcej drobiazgów dookoła ma znaczenie, po prostu czuję, że mocniej żyję, mimo, że te życie wydaje się trudne, bure i nadźgane problemami. Wiele widzę z innej perspektywy. Życie jest super, kiedy po prostu jest. Dopóki trwa. Bardzo bym chciała, mieć taką zdolność, żeby wszystkim przekazać to co sama zauważyłam i żeby ludzie wokoło też nauczyli się doceniać wszystko co mają zanim to stracą, lub zanim stanie się coś co im pokaże, że mogą stracić, ale niestety człowiek to takie stworzenie, do którego dociera tylko to co sam przeżyje i przez co przejdzie.
Chciałabym za to, żeby każdy spróbował, chociaż przez kilka dni, mocno uwierzyć w siłę własnego umysłu i własnych chęci. Tego się nie robi na codzień, bez żadnej potrzeby, a bardzo szkoda. Ja to zrobiłam kiedy chwytałam się wszystkiego co mogłoby jakoś pomóc mi zwalczać chorobę. Oprócz wspomagania się różnymi namacalnymi specyfikami, mnóstwo osób jak mantrę powtarzało mi, że do największych rzeczy zdolny potrafi być własny umysł. Im więcej wiary i odpowiedniego nastawienia, tym łatwiej sobie poradzić. Kiedy się o tym mówi to brzmi nijako. Takie tam gadanie. Ale kiedy się na prawdę spróbuje, to okazuje się, że pełne i mocne uświadomienie sobie, że nasz los leży w naszych własnych rękach, działa cuda. Nie wiem na ile fizycznie pomaga w kwestii zdrowia, ale na psychikę działa niesamowicie. Myślę, że nie raz uchroniło mnie od depresji i poczucia zupełnej beznadziei sytuacji. To nawet naukowo udowodnione, że sposób w jaki myślimy o sobie, przekłada się na to jak odbiera nas otoczenie, a to z kolei znów sami odbieramy i nasz umysł w to mocno wierzy. W ten sposób myśli stają się rzeczywistością, która nas otacza. Im bardziej martwiłam się, przeżywałam, tym bardziej było to po mnie widać. To wywoływało w niektórych współczucie, w innych smutek, w jeszcze innych bezsilność, że nie da się pomóc, czyli same negatywne myśli. To się nakręcało w taką ponurą spiralę, a moja córka, mimo, że niewiele jeszcze tak na prawdę rozumie, to odbierała i chłonęła tę ponurą atmosferę jak gąbka. Powiedziałam, że dosyć. Nauczyłam się przełamywać własne nastroje. Przecież niczego nie zmieni jeśli będę nad wszystkim myśleć i się dołować. Jeśli tak ma być, to po co w ogóle żyć. Uchwyciłam się tylko pozytywów i mocno je trzymam. Chociaż jestem słaba, to wyglądam na silną psychicznie i im więcej osób to dostrzega, tym mocniej ja sama w to wierzę. Codziennie powtarzam sobie, że dopóki żyje mogę wszystko, że mój umysł to też "lek" i że jestem silniejsza od choroby. Nie dam się, nie poddam i guz, który przewrócił moje życie, nie będzie mi go dyktował. Taki bunt, mocna wiara, wyobrażenie o własnej siłę, stawiają na nogi lepiej niż najmocniejsza kawa :) Jest ciężko i zawsze będzie, są płacze w nocy i są dni kiedy chce się krzyczeć, ale to też dodaje siły. Najważniejsze to nie dać się zjeść swojemu przerażeniu. Trzeba je podeptywać i na siłę udowadniać sobie, że człowiek wszystko jest w stanie znieść.
Dodaj komentarz